Recenzja filmu

Julieta (2016)
Pedro Almodóvar
Emma Suárez
Adriana Ugarte

Porozmawiaj z nią o mojej matce (Essential Mix)

"Julieta" to kolejny przykład na to, iż Almodóvar nie wygasza się jako twórca, ale że sam już chciał zerwać gębę przyprawianą mu przez lata i dlatego tym większe brawa dla niego. A że paru
UWAGA, SPOILER! 
TA RECENZJA ZAWIERA TREŚCI ZDRADZAJĄCE FABUŁĘ.

Pedro Almodóvarem mam mały problem. Jeśli już trafię nieświadomie na jakiś jego film, to - owszem - jestem w stanie z dużym prawdopodobieństwem stwierdzić, że to on stoi za tym tworem, bowiem narracja jego obrazów i ogólny sposób "rozkręcania się" się filmów są dla niego bardzo charakterystyczne. Jestem również w stanie nieco się zanudzić, bo czasem łapię się na tym, że te filmy są jak - nie przymierzając - piosenki Czerwonych Gitar: wszystkie na poziomie, miło się ich słucha, ale każdy kolejny utwór to wynikowa zwrotki z piosenki X, połączenia refrenów z Y i Z oraz mostka przypominającego utwór A w sporym fragmencie. A poza tym, można czasem przysnąć.  Na kanwie filmowej podobnie rzecz ma się z Janem Jakubem Kolskim. Nazwisko Polaka nie jest tu przypadkowe - obaj reżyserzy w ostatnich latach pozwolili sobie na - mniej lub bardziej delikatną - ucieczkę od autorskich schematów i podjęli ryzyko, które trochę podzieliło ich fanów. I choć w przypadku Almodóvara i Kolskiego dotychczasowi pochlebcy odchodzą teraz od nich, to ich nowe dzieła tworzą nową niszę nabywców - takich, którzy zapoznają się z nimi nie od klasyków i nie chronologicznie, ale od końca i od tych mniej (u)znanych filmów. Takim filmem jest u Hiszpana "Julieta".


"Julieta" powstała na kanwie opowiadań Alice Munro. Odnotowałem. Czy jest mi to do analizy filmu potrzebne? Nie, chyba że jako wzmianka, że scenariusz jest adaptowany. Nie jestem zwolennikiem porównywania filmów z ich literackim pierwowzorem, nie widząc w tym celu, który miałby sprawić, że film mógłbym oglądnąć inaczej. Ale przyznaję bez cienia wstydu - nie czytałem tych opowiadań. Mam do przeczytania jeszcze dziesiątki bardziej pożądanych tytułów, więc do oglądnięcia i recenzji filmu podchodzę nieskalany uporczywą manią porównywania dzieła pisanego i jego ekranizacji. Za sam scenariusz odpowiada na pewno Almodóvar i to możemy poczuć niedługo po napisach początkowych. 


Julietę (Emma Suarez) poznajemy jako dojrzałą kobietę, która w przeddzień wyjazdu z Madrytu z ukochanym, raz jeszcze postanawia powalczyć o miłość. Miłość własnego dziecka. Miłość, która jest tak silna, że Julieta bez cienia namysłu porzuca swoje - wydawałoby się - ustabilizowane życie, swoje plany i swojego partnera. Na początek zaś musi porzucić obraz samej siebie i przeżyć raz jeszcze swoje życie od momentu poznania ojca swojej córki aż do ostatnich podrygów rozpaczliwych poszukiwań utraconej Antii. Kobieta jeszcze raz przeżyje swoją młodość (w tej roli Adriana Ugarte). Ujrzymy jej pełną pasji miłość do Xoana (Daniel Grao); jego względną wierność i humory czy w końcu jego ucieczkę od kłótni, która skończyła się tragiczną śmiercią mężczyzny, za którą Antia obwinia matkę. Zobaczymy jak w międzyczasie Antia dorasta i jak ucieka przed swoją matką i przed swoim przeznaczeniem. Udało jej się to na dwanaście lat. Dla Antii na tylko dwanaście, a dla Juliety aż dwanaście.



Znając jakąś kobietę i jej matkę można zobaczyć jak wiele je łączy, nawet jeśli robią wszystko (głównie córki) by się od siebie odciąć. Antia jest odbiciem Juliety, a jej życie jest odwzorowaniem życia matki. Problem Juliety leży w tym, że ona - choć sama robiła podobnie w młodości - dziś już, jako dojrzała kobieta pojmuje życie zgoła inaczej. Wiedziona matczyną rozpaczą nie tyle świadomie podążała po śladach córki, co rządził tym instynkt i przypadek. Podobnie jak przypadek zadecydował o założeniu rodziny przez Julietę. Tak samo niespodziewanie matka po latach odnalazła córkę, a okres jej poszukiwań klamrą łączy była przyjaciółka i kochanka Antii, Beatriz (Michelle Jenner). To u niej Antia została w trakcie kłótni rodziców oraz śmierci ojca i to dzięki spotkaniu Beatriz po latach, w Juliecie na nowo rozbudziła się nadzieja na odnalezienie córki. Antia na cześć ojca nadała swojemu synowi imię Xoan i obaj chłopcy (jeden był chłopcem biologicznie, drugi mentalnie) zginęli tą samą śmiercią. Więź między matką i córką reżyser w kapitalny sposób ukazał w słynnej już scenie w łazience, gdzie nałożono ręcznik na Julietę graną przez Ugarte, a po jego ściągnięciu ukazuje nam się twarz Suarez. Patrząc na chronologię zdarzeń, mniej więcej do tego momentu córka i matka kierowały się bardziej emocjami, a po tej scenie obie dokonywały bardziej przemyślanych wyborów. Ich nieuniknione spotkanie nie zbawi ich samych, ale pozwoli im na wysłuchanie siebie i stworzenie na nowo wspólnego języka, którego teraz sama Antia tak potrzebuje. Ona w końcu też przez przypadek spotkała Beatriz kilka dni wcześniej...


Reżyser dość prostymi środkami opowiedział historię pełną miłości. Uczucie to okazuje się być potężne zawsze i wszędzie tam, gdzie tylko ktoś go potrzebuje tak bardzo, że sam potrafi rozpalić jego ogień. Film w tej materii w pewien sposób jest podobny do baskijskiego obrazu "Kwiaty" (oba filmy były hiszpańskimi nominacjami do Oscara). Narracja jest prowadzona spokojnie, mimo iż dotyczy uniesień i tragedii, a wskazówką do uzyskania odpowiedzi jest cofnięcie się w czasie własnymi myślami. Pamiętam, że zawsze jak robiłem czemuś fotografię, to później nie pamiętałem w zasadzie tak dobrze danego miejsca, jak wtedy gdy porzucałem aparat na rzecz żywych wspomnień. Tutaj jest to pokazane na odwrót - przeżyliśmy życie i nie możemy się z tych wspomnień wyzwolić, więc przeżyjmy je na nowo, z perspektywy zdjęć. W tym wypadku z perspektywy zapisków. Zapisków nie dla siebie, ale dla kogoś; po to by jeszcze raz móc wskrzesić w sobie te uczucia, które pozwolą wpaść na nowy trop. Do odnalezienia córki albo odnalezienia spokoju.


We wstępie pisałem, że Almodóvar oddalił się od utartych schematów swojej dotychczasowej twórczości i wywołał rozłam u swoich wielbicieli. Nie brnie już w symbolikę tak bardzo, a i poetyka jego utworów wydaje się oszczędniejsza. A może jednak dopiero teraz ci, którzy uwielbiają jego klasyki poczuli się oszukani? Przedtem dryfowali w bezpiecznej zatoce twórczości Hiszpana i mogli tylko klaskać przez lata (dekady) do utraty tchu, a ostatnimi czasy muszą się zdeklarować czy Pedro to dalej Pedro czy już "Pedro się skończył". Odnoszę wrażenie, że to drugie jest teraz w cenie tylko dlatego, że niektórzy latami wychwalający reżysera krytycy zaczęli bardziej go kąsać, a część widzów idzie za ich opinią jak barany na rzeź. "Julieta" to kolejny przykład na to, iż Almodóvar nie wygasza się jako twórca, ale że sam już chciał zerwać gębę przyprawianą mu przez lata i dlatego tym większe brawa dla niego. A że paru pochlebców odpadnie? Recenzje w pisemkach z modą oraz stylem życia na pewno pozwolą im wybrać sobie nowego "najlepszego reżysera, o którego twórczości trzeba wspomnieć w towarzystwie". "Julieta" to mocny tytuł w jego filmografii.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Julieta" zaczyna się obrazem pofałdowanej sukienki przypominającej kształtem waginę (niektórzy twierdzą,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones