Recenzja filmu

Monster Brawl (2011)
Jesse T. Cook
David Foley
Robert Maillet

No Mercy

Wrestling cieszy się na świecie dużym zainteresowaniem. Swoje tradycje ma choćby w Japonii, Meksyku, a największą popularnością cieszy się w USA. Tam właśnie działa najbardziej znana organizacja
Wrestling cieszy się na świecie dużym zainteresowaniem. Swoje tradycje ma choćby w Japonii, Meksyku, a największą popularnością cieszy się w USA. Tam właśnie działa najbardziej znana organizacja na świecie World Wrestling Entertainment (WWE), która nagrywa swoje walki co tydzień, a ukoronowaniem każdego roku jest WrestleMania, czyli największa gala na świecie, gromadząca tysiące ludzi na widowni i miliony przed telewizorami. Zawodnicy są natomiast uznanymi osobami, spokojnie można ich określić mianem celebrytów. Jeszcze większe uznanie można zdobyć, będąc gwiazdą, w Meksyku, gdzie Mistico (obecnie walczący jako Sin Cara we wspomnianej już WWE) ma rangę niemal bohatera narodowego i doczekał się nawet komiksu.

W Polsce dyscyplina ta nie jest zbyt popularna medialnie, jednak mimo to ma wielu sympatyków. Dowiodły tego gale, zorganizowane w ramach światowego tournee, WWE, które odbyły się Gdańsku. Każdy miłośnik tego sportu ucieszył się zatem pewnie, gdy dowiedział się, że szykuje się nowy film traktujący o tej dyscyplinie. Po świetnym dramacie jakim był "Zapaśnik", przyszła kolej na kino zupełnie innego rodzaju. "Monster Brawl", jako czarna komedia, miał być absurdalny do granic możliwości, a jednocześnie bawić. Jest bowiem skierowany do wąskiej grupy odbiorców, którym nie przeszkadza lichy scenariusz, czy nieraz wątpliwej klasy żarty. Liczy się tylko niczym nieskrępowana, campowa zabawa.

Fabułą jest turniej wrestlingowy, w którym bierze udział osiem potworów. Uczestnikami są: Cyklop, Mumia, Wampirzyca, Wiedźma, Zombie, Błotniasty (potwór z bagien), Wilkołak oraz Frankenstein. Każda walka rozgrywana jest na śmierć i życie, więc nie ma mowy o taryfie ulgowej. Turniej oczywiście jest relacjonowany i komentowany na żywo. Miejscem jego rozgrywania jest natomiast przeklęte cmentarzysko....

Polubiłem już sam pomysł na film. Od razu wiadomo, że nie można brać go na serio. Pozostaje więc jedynie cieszyć się fantazją twórców, kolejne absurdy traktować z przymrużeniem oka, a wręcz brać je jako zalety. Przy takim nastawieniu przednia zabawa jest gwarantowana. Tak przynajmniej wydawało mi się przed seansem...

Nie ulega wątpliwości, że będący scenarzystą i reżyserem Jesse T. Cook jest fanem tego sportu. Nie tylko dowodzi tego sam pomysł na film, lecz także angaż zarówno byłych, jak i obecnych osób związanych z tą dyscypliną. Niestety fanowska pasja to czasem za mało.

Trzeba jednak oddać całkiem niezłe aktorstwo. Dave Foley i Art Hindle jako komentatorzy wypadli bardzo dobrze. Widać, że na planie bawili się świetnie. Ich kwestie są naprawdę ciekawe, w ogóle widać, że podeszli do tego filmu całkiem na luzie. Dzięki temu byli naturalni i przekonywujący. Bardzo dobrze wypadł też Kevin Nash jako manager Zombie. Prawdę mówiąc w tym filmie wypadł lepiej, niż w każdym występie telewizyjnym podczas swego ostatniego feudu z Triple H dla organizacji WWE. A tam pewnie miał o wiele większy zarobek. Nash pokazał, że ma do siebie dystans. I bardzo dobrze. Niestety dużo gorzej zaprezentował się Lance Henriksen. Sprawiał wrażenie jakby był ciągle znudzony i nie potrafił sobie znaleźć na planie miejsca. Dodatkowo finał ciągnął się w nieskończoność, a najgorsze, że w ogóle nie potrafił rozbawić.

Gwoździem do trumny "Monster Brawl" są niestety właśnie pojedynki. Cook potraktował dosłownie nazwę gali No Mercy (dla nieznających angielskiego - Bez litości), obecnie rozgrywanej pod szyldem Hell in a Cell (Piekło w klatce). Wiadomo więc z góry, jak skończy się każdy pojedynek. Przy trzeciej walce staje się to najzwyczajniej nudne i monotonne. Dodatkowo same starcia nie są atrakcyjne. Rozumiem, że ciężko walczyć z pełną charakteryzacją (która też jest średnia, ale można to zrozumieć poprzez niski budżet), ale naprawdę pojedynki nie mają wiele wspólnego z dobrym wrestlingiem. Jedynie oprawa wizualna przy wejściu do ringu odwzorowuje klimat takich pojedynków (w nikłym stopniu, ale jednak).

"Monster Brawl" rozczarowuje na całej linii. Miały być, mówiąc kolokwialnie, po prostu jaja. Niestety jest nudno i w ogólnym rozrachunku nieśmiesznie. A szkoda, bo pomysł był genialny i film, choć niszowy, naprawdę mógł wyjść ciekawy. Dzieło Cooka dowodzi, że sama pasja to za mało. Trzeba jeszcze wiedzieć, jak pomysł zrealizować. Tej wiedzy niestety zabrakło, a była elementem kluczowym.
1 10
Moja ocena:
3
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones