Bille August to reżyser dość niejednoznaczny - z jednej strony jego filmy dwukrotnie zdobyły Złotą Palmę w Cannes, z drugiej w swojej twórczości prezentuje do bólu klasyczny styl, bez autorskiej wizji artystycznej. Odnajduje się jednak w swoim zawodzie bez problemu, łącząc typowo filmowe rzemiosło z całkiem niezłą sztuką. Podobnie jest w "Marie Krøyer", gdzie tradycyjnymi środkami wyrazu spokojnie opowiada małżeńskie perypetie tytułowej bohaterki i jej męża. Mamy zatem biografię, choć wcale nie osoby ze świecznika, a żony znanego artysty. Historia ta balansuje na granicy melodramatu i filmu obyczajowego, ukazując bez żadnych komplikacji i oddalania od meritum sprawy, kręte losy Marii Krøyer, od problemów psychicznych jej męża, przez trójkąt miłosny, po pozbawienie jej praw rodzicielskich. Temat pokazany jest jednak obiektywnie - nikt tu nikogo nie oskarża i nie narzuca jedynie słusznego postrzegania sprawy, z którejkolwiek strony. Przestrzeń dla widza i jego ewentualnej oceny moralnej zostaje zachowana, dzięki temu iż nikt nie próbuje skandalizować czy przerysowywać. Być może dla części widowni film będzie zbyt "zwykły", nie oznacza to jednak że "stara szkoła" nie sprawdza się w dzisiejszych czasach - na tle produkcji z kamerą z ręki, szatkowanych niedopasowanym montażem, ogląda się to dzieło całkiem dobrze.