Z góry przepraszam za pewien rodzaj spamu, wiem, że pewnie nie zakładam tematu w dobrym miejscu, ale może nikt mnie nie zabije.
W każdym razie, pamiętam, że jako kilkuletnie dziewczynka widziałam pewien film, który zrobił na mnie duże wrażenie. Przez lata o nim myślałam, ale nie mogę do tej pory przypomnieć sobie nic więcej, niż kilka "scen".
Kojarzę właściwie tylko końcówkę - kobieta spotykała się z mężczyzną, ona chyba miała jakieś wątpliwości względem jego uczciwości, być może rozmawiała wcześniej z jego byłą partnerką-ofiarą, ale nie chciała wierzyć jej słowom? Nie pamiętam dokładnie, ale najbardziej charakterystyczne jest to, że pod koniec filmu, on zabrał ją do jakiegoś domku (może w górach? w każdym razie byli tam sami) i ona zorientowała się, że on rzeczywiście jest "tym złym" bo wyrecytował jej jakiś wiersz, czy poemat miłosny (coś o bielutkiej pościeli, czy pierzynce...), a ona skojarzyła, że to samo mówił poprzedniej kobiecie... (możliwe, że jeszcze dał jej ten sam pierścionek, czy coś takiego...)
Wiem, że mało szczegółów, ale może ktoś skojarzy. ;-)